środa, 19 sierpnia 2015

Zamówienie 02 [Fedecesca] - You make me rise when i fall...

                                                                         
                                                         
                                                    Zamawiający: Sofia Comello
                                           Rodzaj: Komedia romantyczna
                                            Para: Fedecesca
                                      Miejsce akcji: Mediolan i Paryż
                                    Perspektywa: Narrator, Czas Przeszły
                                           Autorka: Maggie


                                                        
                                                                         ***

Czarnowłosa brunetka przechadzała się piękna aleją Paryża . Uwielbiała zapach kwiatów, i lata.
Słońce opatulało jej chudą twarz , a delikatny wietrzyk rozwiewał kosmyki włosów . Jej myśli wciąż krążyły nad pewną rzeczą . Zastanawiała się jak naprawdę jest być zakochanym . Choć miała osiemnaście lat , nigdy nie doznała prawdziwej miłości. Zawsze marzyła o prawdziwym księciu z bajki, który zabierze ją ze sobą w daleką podróż po świecie. Będą razem do końca świata , złączeni przez los . Kiedy tak rozmyślała nie zauważyła osoby idącej naprzeciwko niej . Wpadła w ramiona chłopaka, i spojrzała w jego oczy . Były słodkie jak czekolada . Po raz pierwszy jej serce zaczęło bić szybciej . Poczuła jak jej wnętrze zalewa fala ciała, a w brzuchu lata stado motyli . Otrząsnęła się zauroczona i uśmiechnęła lekko w jego stronę . Odwzajemnił gest ukazując w ten sposób rząd swoich lśniących zębów .
- Nic ci się nie stało ? - zapytał delikatnie obserwując jej skoncentrowaną twarz .
Kiwnęła przecząco głową, przełykając głośno ślinę .
- To dlaczego tak na mnie patrzysz, a wręcz pożerasz wzrokiem - roześmiał się , wkładając ręce do kieszeni . Zarumieniła się i spuściła głowę w dół .
- Przepraszam - szepnęła cicho , patrząc na swoje nowe buty .   Poprawił swoją dwumetrową grzywę, i zaczął przyglądać się szatynce .  Podniósł jej podbródek , i zabrał głos
- Jestem Federico, a ty ślicznotko - przedstawił się , a czarnowłosa poczuła, że jej policzki przybierają purpurowy kolor . Widać było, że oboje wpadli sobie w oko
- Francesca, pochodzę z  Włoch, ale widzę, że ty też- odpowiedziała nieco rozluźniona i gestem ręki wskazała ,aby usiedli na pobliskiej ławeczce . Zajął miejsce obok niej , i zaczął opowiadać coś nieco o sobie . Dziewczyna od czasu do czasu wybuchała niepohamowanym śmiechem, kiedy brunet zaczynał opowiadać o historiach jego rodziny  . Niby zwykłe spotkanie, a jednak zmieniło dużo w ich życiu. Czuli się wspaniale w swoim towarzystwie i nie chcieli przerywać tej chwili . Znali się zaledwie pół godziny i ufali sobie nawzajem . Łączyło ich coś głębszego.




                                                                       ***
10 dni później~


- Zabraniam ci spotykania się z tym chłopcem - oznajmił pan Ronaldo , gdy córka przekroczyła próg domu. Prychnęła na jego słowa, i ruszyła przed siebie.
- Jestem dorosła. Mogę robić co chce - oznajmiła pewnym głosem . Pan domu przybrał zły wyraz twarzy, i nie był zadowolony z zachowania dziewczyny . To przez niego nigdy nie miała przyjaciół. Był za bardzo opiekuńczy.
- Mówiłam ci już, nie możesz rządzić moim życiem . Będę się spotykała z kim chce - syknęła w jego stronę, i ruszyła do pokoju . Nie rozumiała zachowania ojca. Nie miał prawa kierować jej życiem.
Wiele razy chciała mu to powiedzieć, ale brakowało jej odwagi. W końcu się udało, postawiła mu się. Opadła bezwładnie na łóżko, i zaczęła rozmyślać o przystojnym dniu . W przeciągu kilku dni zdążyli się bliżej poznać . Zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia, była tego pewna.
Jego urocze dołeczki sprawiały, że cały smutek znikał, a zamieniał się w radość.  Jedynym problemem było to, że miał dziewczynę. Z rozmyśleń wyrwał ją dźwięk I'phona .  Spojrzała na wyświetlacz, a na jej twarz wstąpił uśmiech.  Szczęśliwa odebrała telefon.
- Nie przeszkadzam? - zapytał cichutko barytonowy głosem. Przyjemny dreszcz oblał jej ciało.
- Stęskniłem się za twoim głosem - dodał radośnie . Zacichotała poprawiając kołnierzyk od koszuli.
- Nie będę kłamać, że się nie stęskniłam . Długo się nie widzieliśmy - wyznała i wstała z dotychczasowego miejsca . Powolnym krokiem udała się na dół , w celu napicia się wody . Spotkała tam ojca , który rzucał jej przelotne spojrzenia . Przekręciła oczami, i usiadła na blacie .
- W ramach rekompensaty zapraszam cię jutro na kolację..
  Wytrzeszczyła oczy ze zdziwienia i przełknęła głośno ślinę .
- Szczegóły wyślę ci później. Cześć, Franuś - dokończył , a po chwili słychać było tylko rozłączenie
Po raz pierwszy tak do niej powiedział, czuła się jak księżniczka . A on był jej księciem ,
Zaczęła skakać ze szczęścia. Ogromnie cieszyła się ze wspólnego spotkania .




               
                                                                   ***



- Wyglądasz ślicznie, na pewno mu się spodoba - wymamrotała przyjaciółka brunetki .
Uśmiechnęła się leciutko i zakończyła malować swoje czerwone usta . Gdyby nie Castillo, dziewczyna nie dałaby rady . Bała się , choć na początku było wspaniale.
- Dziękuję ci, Violu . Jestem twoją dłużniczką - mruknęła przypatrując się jej minie .
Wzięła ją w swoje objęcia, i przycisnęła do swojego ciała . Czerwona sukienka , dodawała uroku Włoszce, a botki od Tiffaniego podkreślały cudowny komplet . Wsiadła do swojej limuzyny, i wskazała kierowcy miejsce . Po 15 minutach dojechali na miejsce . Z gracją weszła do restauracji , i rozejrzała po pomieszczeniu . Piękne miętowe ściany, idealny chłopak, czego chcieć więcej - zadała pytanie w myślach i ruszyła w jego stronę .




Godzinę później~


- Jesteś najlepszy - wyznała po chwili ciszy . Objął ją ramieniem i ucałował czubek głowy .
Kolacja minęła bardzo dobrze . W końcu oboje dowiedzieli się , że czują do siebie coś więcej niż przyjaźń . Spełniło się ich największe marzenie , mogli być razem . NA ZAWSZE.








                       Marzenia się spełniają, tylko musicie mocno uwierzyć ;*




////////////////////////




Porażka nic więcej
Przepraszam cię Sofia;(


                                                     


niedziela, 2 sierpnia 2015

Zamówienie 01 [Leonetta] - My soul dies


Zamawiający: Anonimowy
Rodzaj: Dramat, psychologiczny
Para: Leonetta
Miejsce akcji: Cmentarz
Uwagi: Leon i Violetta stracili rodziców w tym samym dniu.
Groby ich rodziców są koło siebie
Moje uwagi: Pisane z perspektywy narratora, 
czas przeszły
Autor: All you need is believe

***


       Blady blask księżyca przebił się przez koronę wysokiego dębu i rzucił swoją magiczną poświatę na grób. Imiona i nazwiska zmarłych błyszczały w świetle jednej z lamp przy drodze. German i Maria Castillo.
       Z oczu Violetty spłynęły gorzkie łzy rozpaczy i zagubiona we własnych przemyśleniach dziewczyna próbowała odpowiedzieć sobie na pytanie ,,Czym jest życie?".
       Jej puste spojrzenie utkwiło na ciemnogranatowym niebie i zdawało się, iż prosi łaskawego Boga o jeszcze jedną szansę. 
       Blask ognia dotarł do jej oczu. Odwróciła głowę w prawą stronę, dostrzegając szatyna, tak samo zmartwionego jak ona.
       Chłopak skupił wzrok na palącym się zniczu. Blask płomienia odbijał się w jego i tak płonących już oczach, a wyraz twarzy aż lśnił nienawiścią.
       Szatyn skierował swoje tajemnicze spojrzenie na twarz Violetty. Nagły uśmiech przepędził cały smutek i zdawało się, iż owy chłopak uśmiecha się tylko po to, aby się nie rozpłakać. Cienie łez tańczyły w jego oczach, lecz on jeszcze wytrzymał.
    - Co tu robisz o tej porze? - mruknął. Jego wypalające spojrzenie zatrzymało się na twarzy przestraszonej Violetty. Przyjście tutaj nie było najlepszym pomysłem - przeszło jej przez myśl.
    - Moi rodzice umarli dwa dni temu.. - Zaczęła nieśmiało, czując, jak jej ręce drżą i pocą się z nerwów.
    - To niebezpiecznie, szczególnie, kiedy księżyc przybiera postać pełni - kontynuował, jakby chciał zmusić dziewczynę do poczucia winy i zignorował jej wypowiedź.
    - Nie pomyślałam o tym - wyznała i chciała wstać, lecz szatyn pociągnął ją za nadgarstek, powodując dość bolesny upadek.
    - Nie wstawaj! - szepnął, a Violetta podała mu pełne zdziwienia spojrzenie. Drzewo rzuciło cień, zupełnie różniący się od swojego kształtu, powodując dreszcze u obojgu. - On cię zobaczy. 
    - Kt.. - zaczęła, lecz szatyn zakrył jej usta dłonią. Szarpała się, lecz to na nic.
    - Spokojnie, nic ci nie zrobię. Chcę cię tylko ochronić - warknął zdenerwowany, a ona natychmiast się uspokoiła. - Jestem Leon - Mężczyzna nareszcie się przedstawił, przez co Violetta poczuła się pewniej.
    - Chcę stąd wyjść.
    - Stąd nie ma ucieczki.
    - Jak to?
    - Normalnie - Leon nie chciał zbyt wiele ujawniać na temat tego miejsca. Może dlatego, że nie chciał, aby Violetta się bała, albo sam nie znał do końca całej prawdy.
    - Violu, musisz cały czas się mnie trzymać - rozkazał łagodniejszym tonem, a rysy jego twarzy całkowicie się zmieniły. Uśmiechem próbował zakryć swoje cierpienie, lecz piękne, szmaragdowe oczy zdradzały cały sekret.
    - Skąd znasz moje imię?
    - Przy mnie jesteś bezpieczna - Ta odpowiedź nie wiele wyjaśniła, jednak teraz to nie było najważniejsze.
       Castillo wtuliła się w tors mężczyzny i przymknęłam na chwilę powieki. To nie tak miało być - pomyślała żałośnie.
       Korony drzew poruszały się bezlitośnie, a same nagrobki sprawiały, że owe miejsce było jeszcze bardziej mroczne niż w opisie. Cmentarz tonął w ciemnościach. Gęsta, przejrzysta mgła unosiła się nad grobami i zdawało się, iż zmarli zaraz obudzą się z wiecznego snu i opuszczą swoje "kryjówki" raz na zawsze.
    - Wyjdziemy stąd? - zapytała przerażona Violetta, próbując nie rozglądać się dookoła.
    - Kiedyś tak - Leon objął ją delikatnie, jakby chciał dodać otuchy. Jedno dotknięcie wywoływało tyle spokoju.
       Ciche szepty dotarły do ich uszu. Trucizna strachu zmieszała się już z krwią w żyłach i oboje wiedzieli, że nie ma odwrotu. Albo zaryzykują i spróbują uciec, albo zostaną tu i w dwudziestu procentach dotrwają do rana.
    - Złap mnie za rękę - rozkazał mężczyzna, a Violetta wykonała polecenie. - Teraz musimy być cicho. - oznajmił, rozglądając się dookoła i przygotowując plan ucieczki.
       Ich spojrzenia spotkały się w półmroku. Leon patrzył w tęczówki Castillo i udało mu się wyczytać jedynie strach i zaufanie. Zaufanie do niego, nadzieja na lepsze jutro i wiara, że jeszcze stąd uciekną.
       Mężczyzna bez zastanowienia wbił się w jej wargi. Zrobił to tak spontanicznie. Violetta oddała pocałunek; chociaż przez chwilę poczuła się bezpieczna. Objęła rękami szyję Leona i za nic nie chciała przerywać pocałunku. Szatyn położył swoją dłoń na jej policzku. Ssał i pieścił w jej wargi w taki sposób, jakiego jeszcze nigdy nie doznała.
       Oderwali się i oboje przez chwilę pomyśleli, że to dziwne, przecież prawie w ogóle się nie znają. Jednak po chwili ta myśl ulotniła się. Ufali sobie, a to najważniejsze.
       Ich dłonie ponownie splotły się, a ciepło tego dotyku dodało jedynie ukojenia.
    - Idź za mną - oznajmił Leon, a szatynka przytaknęła tylko. Nie ważne, że umrze, jeżeli tak będzie, to zapadnie w wieczny sen obok swojego ukochanego.
       Usłyszeli czyjś głośny, przeraźliwy krzyk furii i wymienili spojrzenia. Szatyn mocniej ścisnął dłoń dziewczyny, chcąc, aby poczuła się bezpieczniej. Dał jej nadzieję ratunku, nie mógł tego zawalić. Przyrzekł sobie, że wyjdzie stąd, nie wiedział kiedy, ale wyjdzie.
       Mężczyzna schylił się, a Violetta zrobiła to samo. Przytuliła się do jego pleców, lecz wiedziała, że w każdym momencie musi być gotowa do biegu.
       Szli cichutko, chowając się za drzewami. Każdy krok podnosił poziom adrenaliny o jeden stopień.
       Czarna sylwetka przebiegła tuż przed nimi, a w dłoni owej postaci błysnęło ostrze.
       Snop światła przebił się przez koronę wysokiego drzewa i oświetlił ciało postaci. Biała, blada twarz świeciła w ciemności. Czarne niczym noc, podpuchnięte oczy nie wyrażały żadnych uczuć, wyostrzone rysy twarzy wywoływały dreszcze u każdego śmiertelnika, który stanął mu na drodze. Potargany płaszcz zwisał z wychudzonego ciała, a w dłoni spoczywał nóż.
       Ostre szpony przecięły powietrze.
    - Spokojnie kochanie, on nas nie widzi - szepnął Leon, przytulając do siebie Violettę. Ich serca wybijały ten sam, niespokojny rytm i nie było już wątpliwości, że są dla siebie przeznaczeni. Nierówny oddech dziewczyny mieszał się z każdym podmuchem powietrza, a wiatr szeptał i zdawał się ukazywać drogę ucieczki.
    - Leon... - szepnęła dziewczyna, a ten przytulił ją do siebie jeszcze mocniej.
    - Nie możemy się poruszać - stwierdził szeptem, udając twardego. Tak naprawdę jego ciało drżało jak galareta, jednak nie mógł okazać swojej słabości, nie tu, nie teraz.
       Czarne ślepia potwora przeczesywały teren, szukając kolejnej ofiary, która nadawałaby się na posiłek.
       Księżyc uśmiechał się szyderczo, pokazując swoją drugą, nieujawnioną dotąd twarz.
       Violetta zamknęła oczy i mocno zacisnęła zęby, próbując nie wydać z siebie okrzyku rozpaczy.
    - Kochanie, wytrzymaj jeszcze chwilę - łagodny, lecz drżący i trochę zniecierpliwiony głos Leona dodał otuchy tej słabej, biednej duszyczce, która wkroczyła na owy teren, zupełnie nieświadoma tej jakże okropnej przyszłości. 
    - Teraz będziemy biec - oznajmił szatyn, mocniej ściskając dłoń dziewczyny. - W żadnym wypadku nie puszczaj mojej dłoni.
       Mężczyzna odliczył do trzech, i oboje biegli, gotów spełnić wszystko, aby tylko wydostać się z tego mrocznego miejsca. Zdążyli już razem zaplanować przyszłość, może jeszcze o tym nie wiedzieli, ale w ich głowach te same myśli biły się ze sobą.
       Czarna sylwetka biegła razem z nimi, czuli to. Odczucie jego obecności było jeszcze bardziej przerażające, niż sam widok tego potwora.
    - Jeszcze tylko trochę, kochanie, dasz radę - Głos Leona zmotywował Violettę. Biegli szybciej, niż myśleli, pokonywali każdą przeszkodę. Gałęzie drzew wyginały się na wszystkie strony, jakby chciały schwytać ich swoimi ostrymi szponami.
       Dotarli do bramy. Szatyn uśmiechnął się do Violetty.
    - Moja dusza umiera - szepnął niezrozumiale. Dziewczyna zmarszczyła brwi.
    - Nie rozumiem.
    - Nie wyjdziemy stąd. To koniec - szepnął, a jego oczy ponownie płonęły tym samym blaskiem, co wtedy, gdy stali przy grobach swoich rodziców. 
       Leon objął Violettę w talii i pocałował ją, jakby chciał oddać dziewczynie trochę swojej wiary i siły. Ostatnie dotknięcie ust. Ostatni pocałunek. Ostatnie uczucie magii.
       Ta niesamowita więź, która połączyła ich owej nocy była nieskończona. Niewidzialna nić, przez którą przepływało wspaniałe uczucie miłości, nigdy nie zostanie przerwana.
       Wiedzieli, że kochają się nad życie. I że już zawsze będą razem. 

***

No i jest pierwszy one shot :) 
Napisałam go w trzy dni, ponieważ miałam wenę 
i pomysł bardzo mi się spodobał.
Oryginalny i ciekawy :D
Nie jest idealny, ale mam nadzieję,
że podoba się wszystkim czytelnikom i zamawiającemu :D
Do następnego ;*
Believe <3