niedziela, 2 sierpnia 2015

Zamówienie 01 [Leonetta] - My soul dies


Zamawiający: Anonimowy
Rodzaj: Dramat, psychologiczny
Para: Leonetta
Miejsce akcji: Cmentarz
Uwagi: Leon i Violetta stracili rodziców w tym samym dniu.
Groby ich rodziców są koło siebie
Moje uwagi: Pisane z perspektywy narratora, 
czas przeszły
Autor: All you need is believe

***


       Blady blask księżyca przebił się przez koronę wysokiego dębu i rzucił swoją magiczną poświatę na grób. Imiona i nazwiska zmarłych błyszczały w świetle jednej z lamp przy drodze. German i Maria Castillo.
       Z oczu Violetty spłynęły gorzkie łzy rozpaczy i zagubiona we własnych przemyśleniach dziewczyna próbowała odpowiedzieć sobie na pytanie ,,Czym jest życie?".
       Jej puste spojrzenie utkwiło na ciemnogranatowym niebie i zdawało się, iż prosi łaskawego Boga o jeszcze jedną szansę. 
       Blask ognia dotarł do jej oczu. Odwróciła głowę w prawą stronę, dostrzegając szatyna, tak samo zmartwionego jak ona.
       Chłopak skupił wzrok na palącym się zniczu. Blask płomienia odbijał się w jego i tak płonących już oczach, a wyraz twarzy aż lśnił nienawiścią.
       Szatyn skierował swoje tajemnicze spojrzenie na twarz Violetty. Nagły uśmiech przepędził cały smutek i zdawało się, iż owy chłopak uśmiecha się tylko po to, aby się nie rozpłakać. Cienie łez tańczyły w jego oczach, lecz on jeszcze wytrzymał.
    - Co tu robisz o tej porze? - mruknął. Jego wypalające spojrzenie zatrzymało się na twarzy przestraszonej Violetty. Przyjście tutaj nie było najlepszym pomysłem - przeszło jej przez myśl.
    - Moi rodzice umarli dwa dni temu.. - Zaczęła nieśmiało, czując, jak jej ręce drżą i pocą się z nerwów.
    - To niebezpiecznie, szczególnie, kiedy księżyc przybiera postać pełni - kontynuował, jakby chciał zmusić dziewczynę do poczucia winy i zignorował jej wypowiedź.
    - Nie pomyślałam o tym - wyznała i chciała wstać, lecz szatyn pociągnął ją za nadgarstek, powodując dość bolesny upadek.
    - Nie wstawaj! - szepnął, a Violetta podała mu pełne zdziwienia spojrzenie. Drzewo rzuciło cień, zupełnie różniący się od swojego kształtu, powodując dreszcze u obojgu. - On cię zobaczy. 
    - Kt.. - zaczęła, lecz szatyn zakrył jej usta dłonią. Szarpała się, lecz to na nic.
    - Spokojnie, nic ci nie zrobię. Chcę cię tylko ochronić - warknął zdenerwowany, a ona natychmiast się uspokoiła. - Jestem Leon - Mężczyzna nareszcie się przedstawił, przez co Violetta poczuła się pewniej.
    - Chcę stąd wyjść.
    - Stąd nie ma ucieczki.
    - Jak to?
    - Normalnie - Leon nie chciał zbyt wiele ujawniać na temat tego miejsca. Może dlatego, że nie chciał, aby Violetta się bała, albo sam nie znał do końca całej prawdy.
    - Violu, musisz cały czas się mnie trzymać - rozkazał łagodniejszym tonem, a rysy jego twarzy całkowicie się zmieniły. Uśmiechem próbował zakryć swoje cierpienie, lecz piękne, szmaragdowe oczy zdradzały cały sekret.
    - Skąd znasz moje imię?
    - Przy mnie jesteś bezpieczna - Ta odpowiedź nie wiele wyjaśniła, jednak teraz to nie było najważniejsze.
       Castillo wtuliła się w tors mężczyzny i przymknęłam na chwilę powieki. To nie tak miało być - pomyślała żałośnie.
       Korony drzew poruszały się bezlitośnie, a same nagrobki sprawiały, że owe miejsce było jeszcze bardziej mroczne niż w opisie. Cmentarz tonął w ciemnościach. Gęsta, przejrzysta mgła unosiła się nad grobami i zdawało się, iż zmarli zaraz obudzą się z wiecznego snu i opuszczą swoje "kryjówki" raz na zawsze.
    - Wyjdziemy stąd? - zapytała przerażona Violetta, próbując nie rozglądać się dookoła.
    - Kiedyś tak - Leon objął ją delikatnie, jakby chciał dodać otuchy. Jedno dotknięcie wywoływało tyle spokoju.
       Ciche szepty dotarły do ich uszu. Trucizna strachu zmieszała się już z krwią w żyłach i oboje wiedzieli, że nie ma odwrotu. Albo zaryzykują i spróbują uciec, albo zostaną tu i w dwudziestu procentach dotrwają do rana.
    - Złap mnie za rękę - rozkazał mężczyzna, a Violetta wykonała polecenie. - Teraz musimy być cicho. - oznajmił, rozglądając się dookoła i przygotowując plan ucieczki.
       Ich spojrzenia spotkały się w półmroku. Leon patrzył w tęczówki Castillo i udało mu się wyczytać jedynie strach i zaufanie. Zaufanie do niego, nadzieja na lepsze jutro i wiara, że jeszcze stąd uciekną.
       Mężczyzna bez zastanowienia wbił się w jej wargi. Zrobił to tak spontanicznie. Violetta oddała pocałunek; chociaż przez chwilę poczuła się bezpieczna. Objęła rękami szyję Leona i za nic nie chciała przerywać pocałunku. Szatyn położył swoją dłoń na jej policzku. Ssał i pieścił w jej wargi w taki sposób, jakiego jeszcze nigdy nie doznała.
       Oderwali się i oboje przez chwilę pomyśleli, że to dziwne, przecież prawie w ogóle się nie znają. Jednak po chwili ta myśl ulotniła się. Ufali sobie, a to najważniejsze.
       Ich dłonie ponownie splotły się, a ciepło tego dotyku dodało jedynie ukojenia.
    - Idź za mną - oznajmił Leon, a szatynka przytaknęła tylko. Nie ważne, że umrze, jeżeli tak będzie, to zapadnie w wieczny sen obok swojego ukochanego.
       Usłyszeli czyjś głośny, przeraźliwy krzyk furii i wymienili spojrzenia. Szatyn mocniej ścisnął dłoń dziewczyny, chcąc, aby poczuła się bezpieczniej. Dał jej nadzieję ratunku, nie mógł tego zawalić. Przyrzekł sobie, że wyjdzie stąd, nie wiedział kiedy, ale wyjdzie.
       Mężczyzna schylił się, a Violetta zrobiła to samo. Przytuliła się do jego pleców, lecz wiedziała, że w każdym momencie musi być gotowa do biegu.
       Szli cichutko, chowając się za drzewami. Każdy krok podnosił poziom adrenaliny o jeden stopień.
       Czarna sylwetka przebiegła tuż przed nimi, a w dłoni owej postaci błysnęło ostrze.
       Snop światła przebił się przez koronę wysokiego drzewa i oświetlił ciało postaci. Biała, blada twarz świeciła w ciemności. Czarne niczym noc, podpuchnięte oczy nie wyrażały żadnych uczuć, wyostrzone rysy twarzy wywoływały dreszcze u każdego śmiertelnika, który stanął mu na drodze. Potargany płaszcz zwisał z wychudzonego ciała, a w dłoni spoczywał nóż.
       Ostre szpony przecięły powietrze.
    - Spokojnie kochanie, on nas nie widzi - szepnął Leon, przytulając do siebie Violettę. Ich serca wybijały ten sam, niespokojny rytm i nie było już wątpliwości, że są dla siebie przeznaczeni. Nierówny oddech dziewczyny mieszał się z każdym podmuchem powietrza, a wiatr szeptał i zdawał się ukazywać drogę ucieczki.
    - Leon... - szepnęła dziewczyna, a ten przytulił ją do siebie jeszcze mocniej.
    - Nie możemy się poruszać - stwierdził szeptem, udając twardego. Tak naprawdę jego ciało drżało jak galareta, jednak nie mógł okazać swojej słabości, nie tu, nie teraz.
       Czarne ślepia potwora przeczesywały teren, szukając kolejnej ofiary, która nadawałaby się na posiłek.
       Księżyc uśmiechał się szyderczo, pokazując swoją drugą, nieujawnioną dotąd twarz.
       Violetta zamknęła oczy i mocno zacisnęła zęby, próbując nie wydać z siebie okrzyku rozpaczy.
    - Kochanie, wytrzymaj jeszcze chwilę - łagodny, lecz drżący i trochę zniecierpliwiony głos Leona dodał otuchy tej słabej, biednej duszyczce, która wkroczyła na owy teren, zupełnie nieświadoma tej jakże okropnej przyszłości. 
    - Teraz będziemy biec - oznajmił szatyn, mocniej ściskając dłoń dziewczyny. - W żadnym wypadku nie puszczaj mojej dłoni.
       Mężczyzna odliczył do trzech, i oboje biegli, gotów spełnić wszystko, aby tylko wydostać się z tego mrocznego miejsca. Zdążyli już razem zaplanować przyszłość, może jeszcze o tym nie wiedzieli, ale w ich głowach te same myśli biły się ze sobą.
       Czarna sylwetka biegła razem z nimi, czuli to. Odczucie jego obecności było jeszcze bardziej przerażające, niż sam widok tego potwora.
    - Jeszcze tylko trochę, kochanie, dasz radę - Głos Leona zmotywował Violettę. Biegli szybciej, niż myśleli, pokonywali każdą przeszkodę. Gałęzie drzew wyginały się na wszystkie strony, jakby chciały schwytać ich swoimi ostrymi szponami.
       Dotarli do bramy. Szatyn uśmiechnął się do Violetty.
    - Moja dusza umiera - szepnął niezrozumiale. Dziewczyna zmarszczyła brwi.
    - Nie rozumiem.
    - Nie wyjdziemy stąd. To koniec - szepnął, a jego oczy ponownie płonęły tym samym blaskiem, co wtedy, gdy stali przy grobach swoich rodziców. 
       Leon objął Violettę w talii i pocałował ją, jakby chciał oddać dziewczynie trochę swojej wiary i siły. Ostatnie dotknięcie ust. Ostatni pocałunek. Ostatnie uczucie magii.
       Ta niesamowita więź, która połączyła ich owej nocy była nieskończona. Niewidzialna nić, przez którą przepływało wspaniałe uczucie miłości, nigdy nie zostanie przerwana.
       Wiedzieli, że kochają się nad życie. I że już zawsze będą razem. 

***

No i jest pierwszy one shot :) 
Napisałam go w trzy dni, ponieważ miałam wenę 
i pomysł bardzo mi się spodobał.
Oryginalny i ciekawy :D
Nie jest idealny, ale mam nadzieję,
że podoba się wszystkim czytelnikom i zamawiającemu :D
Do następnego ;*
Believe <3 

6 komentarzy:

  1. Jejku!Ja tu sobie słucham ,,I bet me life'' i czytam tego one shot'a.Nie ja to mam jakieś dziwne przyzwyczajenie.Ale cusz poradzić.Taka jestem. :)
    ONE SHOT GENIALNY CIEKAWY I MEGA ZAJEBISTY!!!!
    Pozdrawiam
    Cysia

    OdpowiedzUsuń
  2. Believe słonko jest cudowny
    Zazdroszczę talentu, ty go przynajmniej masz
    Nie mogę się nadziwić temu dziełu
    Buziaki ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Odpowiedzi
    1. Cześć!
      Piszę za Nataly, bo biedaczka nie wyrabia.
      OS spoko. Całkiem fajny. Podoba mi się :))
      Hania

      Usuń
  4. Oooo, jaki cudny OS!
    Lecę chyba coś zamówić.
    Tylko u której jak mamy tutaj dwie utalentowane dziewczyny? ^.^
    Pomysł naprawdę oryginalny.
    Od początku trzyma w napięciu i to jest cudne.
    Liczę na więcej takich.

    Wenki!

    Love, Blake ^.^

    OdpowiedzUsuń