niedziela, 6 września 2015
Blog zostaje zawieszony!
Przykro mi, ale niestety zawieszamy bloga!)
Z powodów prywatnych, póki co nie damy rady go prowadzić!)
Stety, albo niestety powrócimy tutaj, lub nie powrócimy!
Dziękujemy wszystkik, którzy rozumią i byli tutaj przez ten czas!
Do kiedyś, kochani!
Maggie i Believe ;*
środa, 19 sierpnia 2015
Zamówienie 02 [Fedecesca] - You make me rise when i fall...
Zamawiający: Sofia Comello
Rodzaj: Komedia romantyczna
Para: Fedecesca
Miejsce akcji: Mediolan i Paryż
Perspektywa: Narrator, Czas Przeszły
Autorka: Maggie
***
Czarnowłosa brunetka przechadzała się piękna aleją Paryża . Uwielbiała zapach kwiatów, i lata.
Słońce opatulało jej chudą twarz , a delikatny wietrzyk rozwiewał kosmyki włosów . Jej myśli wciąż krążyły nad pewną rzeczą . Zastanawiała się jak naprawdę jest być zakochanym . Choć miała osiemnaście lat , nigdy nie doznała prawdziwej miłości. Zawsze marzyła o prawdziwym księciu z bajki, który zabierze ją ze sobą w daleką podróż po świecie. Będą razem do końca świata , złączeni przez los . Kiedy tak rozmyślała nie zauważyła osoby idącej naprzeciwko niej . Wpadła w ramiona chłopaka, i spojrzała w jego oczy . Były słodkie jak czekolada . Po raz pierwszy jej serce zaczęło bić szybciej . Poczuła jak jej wnętrze zalewa fala ciała, a w brzuchu lata stado motyli . Otrząsnęła się zauroczona i uśmiechnęła lekko w jego stronę . Odwzajemnił gest ukazując w ten sposób rząd swoich lśniących zębów .
- Nic ci się nie stało ? - zapytał delikatnie obserwując jej skoncentrowaną twarz .
Kiwnęła przecząco głową, przełykając głośno ślinę .
- To dlaczego tak na mnie patrzysz, a wręcz pożerasz wzrokiem - roześmiał się , wkładając ręce do kieszeni . Zarumieniła się i spuściła głowę w dół .
- Przepraszam - szepnęła cicho , patrząc na swoje nowe buty . Poprawił swoją dwumetrową grzywę, i zaczął przyglądać się szatynce . Podniósł jej podbródek , i zabrał głos
- Jestem Federico, a ty ślicznotko - przedstawił się , a czarnowłosa poczuła, że jej policzki przybierają purpurowy kolor . Widać było, że oboje wpadli sobie w oko
- Francesca, pochodzę z Włoch, ale widzę, że ty też- odpowiedziała nieco rozluźniona i gestem ręki wskazała ,aby usiedli na pobliskiej ławeczce . Zajął miejsce obok niej , i zaczął opowiadać coś nieco o sobie . Dziewczyna od czasu do czasu wybuchała niepohamowanym śmiechem, kiedy brunet zaczynał opowiadać o historiach jego rodziny . Niby zwykłe spotkanie, a jednak zmieniło dużo w ich życiu. Czuli się wspaniale w swoim towarzystwie i nie chcieli przerywać tej chwili . Znali się zaledwie pół godziny i ufali sobie nawzajem . Łączyło ich coś głębszego.
***
10 dni później~
- Zabraniam ci spotykania się z tym chłopcem - oznajmił pan Ronaldo , gdy córka przekroczyła próg domu. Prychnęła na jego słowa, i ruszyła przed siebie.
- Jestem dorosła. Mogę robić co chce - oznajmiła pewnym głosem . Pan domu przybrał zły wyraz twarzy, i nie był zadowolony z zachowania dziewczyny . To przez niego nigdy nie miała przyjaciół. Był za bardzo opiekuńczy.
- Mówiłam ci już, nie możesz rządzić moim życiem . Będę się spotykała z kim chce - syknęła w jego stronę, i ruszyła do pokoju . Nie rozumiała zachowania ojca. Nie miał prawa kierować jej życiem.
Wiele razy chciała mu to powiedzieć, ale brakowało jej odwagi. W końcu się udało, postawiła mu się. Opadła bezwładnie na łóżko, i zaczęła rozmyślać o przystojnym dniu . W przeciągu kilku dni zdążyli się bliżej poznać . Zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia, była tego pewna.
Jego urocze dołeczki sprawiały, że cały smutek znikał, a zamieniał się w radość. Jedynym problemem było to, że miał dziewczynę. Z rozmyśleń wyrwał ją dźwięk I'phona . Spojrzała na wyświetlacz, a na jej twarz wstąpił uśmiech. Szczęśliwa odebrała telefon.
- Nie przeszkadzam? - zapytał cichutko barytonowy głosem. Przyjemny dreszcz oblał jej ciało.
- Stęskniłem się za twoim głosem - dodał radośnie . Zacichotała poprawiając kołnierzyk od koszuli.
- Nie będę kłamać, że się nie stęskniłam . Długo się nie widzieliśmy - wyznała i wstała z dotychczasowego miejsca . Powolnym krokiem udała się na dół , w celu napicia się wody . Spotkała tam ojca , który rzucał jej przelotne spojrzenia . Przekręciła oczami, i usiadła na blacie .
- W ramach rekompensaty zapraszam cię jutro na kolację..
Wytrzeszczyła oczy ze zdziwienia i przełknęła głośno ślinę .
- Szczegóły wyślę ci później. Cześć, Franuś - dokończył , a po chwili słychać było tylko rozłączenie
Po raz pierwszy tak do niej powiedział, czuła się jak księżniczka . A on był jej księciem ,
Zaczęła skakać ze szczęścia. Ogromnie cieszyła się ze wspólnego spotkania .
***
- Wyglądasz ślicznie, na pewno mu się spodoba - wymamrotała przyjaciółka brunetki .
Uśmiechnęła się leciutko i zakończyła malować swoje czerwone usta . Gdyby nie Castillo, dziewczyna nie dałaby rady . Bała się , choć na początku było wspaniale.
- Dziękuję ci, Violu . Jestem twoją dłużniczką - mruknęła przypatrując się jej minie .
Wzięła ją w swoje objęcia, i przycisnęła do swojego ciała . Czerwona sukienka , dodawała uroku Włoszce, a botki od Tiffaniego podkreślały cudowny komplet . Wsiadła do swojej limuzyny, i wskazała kierowcy miejsce . Po 15 minutach dojechali na miejsce . Z gracją weszła do restauracji , i rozejrzała po pomieszczeniu . Piękne miętowe ściany, idealny chłopak, czego chcieć więcej - zadała pytanie w myślach i ruszyła w jego stronę .
Godzinę później~
- Jesteś najlepszy - wyznała po chwili ciszy . Objął ją ramieniem i ucałował czubek głowy .
Kolacja minęła bardzo dobrze . W końcu oboje dowiedzieli się , że czują do siebie coś więcej niż przyjaźń . Spełniło się ich największe marzenie , mogli być razem . NA ZAWSZE.
Marzenia się spełniają, tylko musicie mocno uwierzyć ;*
////////////////////////
Porażka nic więcej
Przepraszam cię Sofia;(
niedziela, 2 sierpnia 2015
Zamówienie 01 [Leonetta] - My soul dies
Zamawiający: Anonimowy
Rodzaj: Dramat, psychologiczny
Para: Leonetta
Miejsce akcji: Cmentarz
Uwagi: Leon i Violetta stracili rodziców w tym samym dniu.
Groby ich rodziców są koło siebie
Moje uwagi: Pisane z perspektywy narratora,
czas przeszły
Autor: All you need is believe
***
Blady blask księżyca przebił się przez koronę wysokiego dębu i rzucił swoją magiczną poświatę na grób. Imiona i nazwiska zmarłych błyszczały w świetle jednej z lamp przy drodze. German i Maria Castillo.
Z oczu Violetty spłynęły gorzkie łzy rozpaczy i zagubiona we własnych przemyśleniach dziewczyna próbowała odpowiedzieć sobie na pytanie ,,Czym jest życie?".
Jej puste spojrzenie utkwiło na ciemnogranatowym niebie i zdawało się, iż prosi łaskawego Boga o jeszcze jedną szansę.
Blask ognia dotarł do jej oczu. Odwróciła głowę w prawą stronę, dostrzegając szatyna, tak samo zmartwionego jak ona.
Chłopak skupił wzrok na palącym się zniczu. Blask płomienia odbijał się w jego i tak płonących już oczach, a wyraz twarzy aż lśnił nienawiścią.
Szatyn skierował swoje tajemnicze spojrzenie na twarz Violetty. Nagły uśmiech przepędził cały smutek i zdawało się, iż owy chłopak uśmiecha się tylko po to, aby się nie rozpłakać. Cienie łez tańczyły w jego oczach, lecz on jeszcze wytrzymał.
- Co tu robisz o tej porze? - mruknął. Jego wypalające spojrzenie zatrzymało się na twarzy przestraszonej Violetty. Przyjście tutaj nie było najlepszym pomysłem - przeszło jej przez myśl.
- Moi rodzice umarli dwa dni temu.. - Zaczęła nieśmiało, czując, jak jej ręce drżą i pocą się z nerwów.
- To niebezpiecznie, szczególnie, kiedy księżyc przybiera postać pełni - kontynuował, jakby chciał zmusić dziewczynę do poczucia winy i zignorował jej wypowiedź.
- Nie pomyślałam o tym - wyznała i chciała wstać, lecz szatyn pociągnął ją za nadgarstek, powodując dość bolesny upadek.
- Nie wstawaj! - szepnął, a Violetta podała mu pełne zdziwienia spojrzenie. Drzewo rzuciło cień, zupełnie różniący się od swojego kształtu, powodując dreszcze u obojgu. - On cię zobaczy.
- Kt.. - zaczęła, lecz szatyn zakrył jej usta dłonią. Szarpała się, lecz to na nic.
- Spokojnie, nic ci nie zrobię. Chcę cię tylko ochronić - warknął zdenerwowany, a ona natychmiast się uspokoiła. - Jestem Leon - Mężczyzna nareszcie się przedstawił, przez co Violetta poczuła się pewniej.
- Chcę stąd wyjść.
- Stąd nie ma ucieczki.
- Jak to?
- Normalnie - Leon nie chciał zbyt wiele ujawniać na temat tego miejsca. Może dlatego, że nie chciał, aby Violetta się bała, albo sam nie znał do końca całej prawdy.
- Violu, musisz cały czas się mnie trzymać - rozkazał łagodniejszym tonem, a rysy jego twarzy całkowicie się zmieniły. Uśmiechem próbował zakryć swoje cierpienie, lecz piękne, szmaragdowe oczy zdradzały cały sekret.
- Skąd znasz moje imię?
- Przy mnie jesteś bezpieczna - Ta odpowiedź nie wiele wyjaśniła, jednak teraz to nie było najważniejsze.
Castillo wtuliła się w tors mężczyzny i przymknęłam na chwilę powieki. To nie tak miało być - pomyślała żałośnie.
Korony drzew poruszały się bezlitośnie, a same nagrobki sprawiały, że owe miejsce było jeszcze bardziej mroczne niż w opisie. Cmentarz tonął w ciemnościach. Gęsta, przejrzysta mgła unosiła się nad grobami i zdawało się, iż zmarli zaraz obudzą się z wiecznego snu i opuszczą swoje "kryjówki" raz na zawsze.
- Wyjdziemy stąd? - zapytała przerażona Violetta, próbując nie rozglądać się dookoła.
- Kiedyś tak - Leon objął ją delikatnie, jakby chciał dodać otuchy. Jedno dotknięcie wywoływało tyle spokoju.
Ciche szepty dotarły do ich uszu. Trucizna strachu zmieszała się już z krwią w żyłach i oboje wiedzieli, że nie ma odwrotu. Albo zaryzykują i spróbują uciec, albo zostaną tu i w dwudziestu procentach dotrwają do rana.
- Złap mnie za rękę - rozkazał mężczyzna, a Violetta wykonała polecenie. - Teraz musimy być cicho. - oznajmił, rozglądając się dookoła i przygotowując plan ucieczki.
Ich spojrzenia spotkały się w półmroku. Leon patrzył w tęczówki Castillo i udało mu się wyczytać jedynie strach i zaufanie. Zaufanie do niego, nadzieja na lepsze jutro i wiara, że jeszcze stąd uciekną.
Mężczyzna bez zastanowienia wbił się w jej wargi. Zrobił to tak spontanicznie. Violetta oddała pocałunek; chociaż przez chwilę poczuła się bezpieczna. Objęła rękami szyję Leona i za nic nie chciała przerywać pocałunku. Szatyn położył swoją dłoń na jej policzku. Ssał i pieścił w jej wargi w taki sposób, jakiego jeszcze nigdy nie doznała.
Oderwali się i oboje przez chwilę pomyśleli, że to dziwne, przecież prawie w ogóle się nie znają. Jednak po chwili ta myśl ulotniła się. Ufali sobie, a to najważniejsze.
Ich dłonie ponownie splotły się, a ciepło tego dotyku dodało jedynie ukojenia.
- Idź za mną - oznajmił Leon, a szatynka przytaknęła tylko. Nie ważne, że umrze, jeżeli tak będzie, to zapadnie w wieczny sen obok swojego ukochanego.
Usłyszeli czyjś głośny, przeraźliwy krzyk furii i wymienili spojrzenia. Szatyn mocniej ścisnął dłoń dziewczyny, chcąc, aby poczuła się bezpieczniej. Dał jej nadzieję ratunku, nie mógł tego zawalić. Przyrzekł sobie, że wyjdzie stąd, nie wiedział kiedy, ale wyjdzie.
Mężczyzna schylił się, a Violetta zrobiła to samo. Przytuliła się do jego pleców, lecz wiedziała, że w każdym momencie musi być gotowa do biegu.
Szli cichutko, chowając się za drzewami. Każdy krok podnosił poziom adrenaliny o jeden stopień.
Czarna sylwetka przebiegła tuż przed nimi, a w dłoni owej postaci błysnęło ostrze.
Snop światła przebił się przez koronę wysokiego drzewa i oświetlił ciało postaci. Biała, blada twarz świeciła w ciemności. Czarne niczym noc, podpuchnięte oczy nie wyrażały żadnych uczuć, wyostrzone rysy twarzy wywoływały dreszcze u każdego śmiertelnika, który stanął mu na drodze. Potargany płaszcz zwisał z wychudzonego ciała, a w dłoni spoczywał nóż.
Ostre szpony przecięły powietrze.
- Spokojnie kochanie, on nas nie widzi - szepnął Leon, przytulając do siebie Violettę. Ich serca wybijały ten sam, niespokojny rytm i nie było już wątpliwości, że są dla siebie przeznaczeni. Nierówny oddech dziewczyny mieszał się z każdym podmuchem powietrza, a wiatr szeptał i zdawał się ukazywać drogę ucieczki.
- Leon... - szepnęła dziewczyna, a ten przytulił ją do siebie jeszcze mocniej.
- Nie możemy się poruszać - stwierdził szeptem, udając twardego. Tak naprawdę jego ciało drżało jak galareta, jednak nie mógł okazać swojej słabości, nie tu, nie teraz.
Czarne ślepia potwora przeczesywały teren, szukając kolejnej ofiary, która nadawałaby się na posiłek.
Księżyc uśmiechał się szyderczo, pokazując swoją drugą, nieujawnioną dotąd twarz.
Violetta zamknęła oczy i mocno zacisnęła zęby, próbując nie wydać z siebie okrzyku rozpaczy.
- Kochanie, wytrzymaj jeszcze chwilę - łagodny, lecz drżący i trochę zniecierpliwiony głos Leona dodał otuchy tej słabej, biednej duszyczce, która wkroczyła na owy teren, zupełnie nieświadoma tej jakże okropnej przyszłości.
- Teraz będziemy biec - oznajmił szatyn, mocniej ściskając dłoń dziewczyny. - W żadnym wypadku nie puszczaj mojej dłoni.
Mężczyzna odliczył do trzech, i oboje biegli, gotów spełnić wszystko, aby tylko wydostać się z tego mrocznego miejsca. Zdążyli już razem zaplanować przyszłość, może jeszcze o tym nie wiedzieli, ale w ich głowach te same myśli biły się ze sobą.
Czarna sylwetka biegła razem z nimi, czuli to. Odczucie jego obecności było jeszcze bardziej przerażające, niż sam widok tego potwora.
- Jeszcze tylko trochę, kochanie, dasz radę - Głos Leona zmotywował Violettę. Biegli szybciej, niż myśleli, pokonywali każdą przeszkodę. Gałęzie drzew wyginały się na wszystkie strony, jakby chciały schwytać ich swoimi ostrymi szponami.
Dotarli do bramy. Szatyn uśmiechnął się do Violetty.
- Moja dusza umiera - szepnął niezrozumiale. Dziewczyna zmarszczyła brwi.
- Nie rozumiem.
- Nie wyjdziemy stąd. To koniec - szepnął, a jego oczy ponownie płonęły tym samym blaskiem, co wtedy, gdy stali przy grobach swoich rodziców.
Leon objął Violettę w talii i pocałował ją, jakby chciał oddać dziewczynie trochę swojej wiary i siły. Ostatnie dotknięcie ust. Ostatni pocałunek. Ostatnie uczucie magii.
Ta niesamowita więź, która połączyła ich owej nocy była nieskończona. Niewidzialna nić, przez którą przepływało wspaniałe uczucie miłości, nigdy nie zostanie przerwana.
Wiedzieli, że kochają się nad życie. I że już zawsze będą razem.
Z oczu Violetty spłynęły gorzkie łzy rozpaczy i zagubiona we własnych przemyśleniach dziewczyna próbowała odpowiedzieć sobie na pytanie ,,Czym jest życie?".
Jej puste spojrzenie utkwiło na ciemnogranatowym niebie i zdawało się, iż prosi łaskawego Boga o jeszcze jedną szansę.
Blask ognia dotarł do jej oczu. Odwróciła głowę w prawą stronę, dostrzegając szatyna, tak samo zmartwionego jak ona.
Chłopak skupił wzrok na palącym się zniczu. Blask płomienia odbijał się w jego i tak płonących już oczach, a wyraz twarzy aż lśnił nienawiścią.
Szatyn skierował swoje tajemnicze spojrzenie na twarz Violetty. Nagły uśmiech przepędził cały smutek i zdawało się, iż owy chłopak uśmiecha się tylko po to, aby się nie rozpłakać. Cienie łez tańczyły w jego oczach, lecz on jeszcze wytrzymał.
- Co tu robisz o tej porze? - mruknął. Jego wypalające spojrzenie zatrzymało się na twarzy przestraszonej Violetty. Przyjście tutaj nie było najlepszym pomysłem - przeszło jej przez myśl.
- Moi rodzice umarli dwa dni temu.. - Zaczęła nieśmiało, czując, jak jej ręce drżą i pocą się z nerwów.
- To niebezpiecznie, szczególnie, kiedy księżyc przybiera postać pełni - kontynuował, jakby chciał zmusić dziewczynę do poczucia winy i zignorował jej wypowiedź.
- Nie pomyślałam o tym - wyznała i chciała wstać, lecz szatyn pociągnął ją za nadgarstek, powodując dość bolesny upadek.
- Nie wstawaj! - szepnął, a Violetta podała mu pełne zdziwienia spojrzenie. Drzewo rzuciło cień, zupełnie różniący się od swojego kształtu, powodując dreszcze u obojgu. - On cię zobaczy.
- Kt.. - zaczęła, lecz szatyn zakrył jej usta dłonią. Szarpała się, lecz to na nic.
- Spokojnie, nic ci nie zrobię. Chcę cię tylko ochronić - warknął zdenerwowany, a ona natychmiast się uspokoiła. - Jestem Leon - Mężczyzna nareszcie się przedstawił, przez co Violetta poczuła się pewniej.
- Chcę stąd wyjść.
- Stąd nie ma ucieczki.
- Jak to?
- Normalnie - Leon nie chciał zbyt wiele ujawniać na temat tego miejsca. Może dlatego, że nie chciał, aby Violetta się bała, albo sam nie znał do końca całej prawdy.
- Violu, musisz cały czas się mnie trzymać - rozkazał łagodniejszym tonem, a rysy jego twarzy całkowicie się zmieniły. Uśmiechem próbował zakryć swoje cierpienie, lecz piękne, szmaragdowe oczy zdradzały cały sekret.
- Skąd znasz moje imię?
- Przy mnie jesteś bezpieczna - Ta odpowiedź nie wiele wyjaśniła, jednak teraz to nie było najważniejsze.
Castillo wtuliła się w tors mężczyzny i przymknęłam na chwilę powieki. To nie tak miało być - pomyślała żałośnie.
Korony drzew poruszały się bezlitośnie, a same nagrobki sprawiały, że owe miejsce było jeszcze bardziej mroczne niż w opisie. Cmentarz tonął w ciemnościach. Gęsta, przejrzysta mgła unosiła się nad grobami i zdawało się, iż zmarli zaraz obudzą się z wiecznego snu i opuszczą swoje "kryjówki" raz na zawsze.
- Wyjdziemy stąd? - zapytała przerażona Violetta, próbując nie rozglądać się dookoła.
- Kiedyś tak - Leon objął ją delikatnie, jakby chciał dodać otuchy. Jedno dotknięcie wywoływało tyle spokoju.
Ciche szepty dotarły do ich uszu. Trucizna strachu zmieszała się już z krwią w żyłach i oboje wiedzieli, że nie ma odwrotu. Albo zaryzykują i spróbują uciec, albo zostaną tu i w dwudziestu procentach dotrwają do rana.
- Złap mnie za rękę - rozkazał mężczyzna, a Violetta wykonała polecenie. - Teraz musimy być cicho. - oznajmił, rozglądając się dookoła i przygotowując plan ucieczki.
Ich spojrzenia spotkały się w półmroku. Leon patrzył w tęczówki Castillo i udało mu się wyczytać jedynie strach i zaufanie. Zaufanie do niego, nadzieja na lepsze jutro i wiara, że jeszcze stąd uciekną.
Mężczyzna bez zastanowienia wbił się w jej wargi. Zrobił to tak spontanicznie. Violetta oddała pocałunek; chociaż przez chwilę poczuła się bezpieczna. Objęła rękami szyję Leona i za nic nie chciała przerywać pocałunku. Szatyn położył swoją dłoń na jej policzku. Ssał i pieścił w jej wargi w taki sposób, jakiego jeszcze nigdy nie doznała.
Oderwali się i oboje przez chwilę pomyśleli, że to dziwne, przecież prawie w ogóle się nie znają. Jednak po chwili ta myśl ulotniła się. Ufali sobie, a to najważniejsze.
Ich dłonie ponownie splotły się, a ciepło tego dotyku dodało jedynie ukojenia.
- Idź za mną - oznajmił Leon, a szatynka przytaknęła tylko. Nie ważne, że umrze, jeżeli tak będzie, to zapadnie w wieczny sen obok swojego ukochanego.
Usłyszeli czyjś głośny, przeraźliwy krzyk furii i wymienili spojrzenia. Szatyn mocniej ścisnął dłoń dziewczyny, chcąc, aby poczuła się bezpieczniej. Dał jej nadzieję ratunku, nie mógł tego zawalić. Przyrzekł sobie, że wyjdzie stąd, nie wiedział kiedy, ale wyjdzie.
Mężczyzna schylił się, a Violetta zrobiła to samo. Przytuliła się do jego pleców, lecz wiedziała, że w każdym momencie musi być gotowa do biegu.
Szli cichutko, chowając się za drzewami. Każdy krok podnosił poziom adrenaliny o jeden stopień.
Czarna sylwetka przebiegła tuż przed nimi, a w dłoni owej postaci błysnęło ostrze.
Snop światła przebił się przez koronę wysokiego drzewa i oświetlił ciało postaci. Biała, blada twarz świeciła w ciemności. Czarne niczym noc, podpuchnięte oczy nie wyrażały żadnych uczuć, wyostrzone rysy twarzy wywoływały dreszcze u każdego śmiertelnika, który stanął mu na drodze. Potargany płaszcz zwisał z wychudzonego ciała, a w dłoni spoczywał nóż.
Ostre szpony przecięły powietrze.
- Spokojnie kochanie, on nas nie widzi - szepnął Leon, przytulając do siebie Violettę. Ich serca wybijały ten sam, niespokojny rytm i nie było już wątpliwości, że są dla siebie przeznaczeni. Nierówny oddech dziewczyny mieszał się z każdym podmuchem powietrza, a wiatr szeptał i zdawał się ukazywać drogę ucieczki.
- Leon... - szepnęła dziewczyna, a ten przytulił ją do siebie jeszcze mocniej.
- Nie możemy się poruszać - stwierdził szeptem, udając twardego. Tak naprawdę jego ciało drżało jak galareta, jednak nie mógł okazać swojej słabości, nie tu, nie teraz.
Czarne ślepia potwora przeczesywały teren, szukając kolejnej ofiary, która nadawałaby się na posiłek.
Księżyc uśmiechał się szyderczo, pokazując swoją drugą, nieujawnioną dotąd twarz.
Violetta zamknęła oczy i mocno zacisnęła zęby, próbując nie wydać z siebie okrzyku rozpaczy.
- Kochanie, wytrzymaj jeszcze chwilę - łagodny, lecz drżący i trochę zniecierpliwiony głos Leona dodał otuchy tej słabej, biednej duszyczce, która wkroczyła na owy teren, zupełnie nieświadoma tej jakże okropnej przyszłości.
- Teraz będziemy biec - oznajmił szatyn, mocniej ściskając dłoń dziewczyny. - W żadnym wypadku nie puszczaj mojej dłoni.
Mężczyzna odliczył do trzech, i oboje biegli, gotów spełnić wszystko, aby tylko wydostać się z tego mrocznego miejsca. Zdążyli już razem zaplanować przyszłość, może jeszcze o tym nie wiedzieli, ale w ich głowach te same myśli biły się ze sobą.
Czarna sylwetka biegła razem z nimi, czuli to. Odczucie jego obecności było jeszcze bardziej przerażające, niż sam widok tego potwora.
- Jeszcze tylko trochę, kochanie, dasz radę - Głos Leona zmotywował Violettę. Biegli szybciej, niż myśleli, pokonywali każdą przeszkodę. Gałęzie drzew wyginały się na wszystkie strony, jakby chciały schwytać ich swoimi ostrymi szponami.
Dotarli do bramy. Szatyn uśmiechnął się do Violetty.
- Moja dusza umiera - szepnął niezrozumiale. Dziewczyna zmarszczyła brwi.
- Nie rozumiem.
- Nie wyjdziemy stąd. To koniec - szepnął, a jego oczy ponownie płonęły tym samym blaskiem, co wtedy, gdy stali przy grobach swoich rodziców.
Leon objął Violettę w talii i pocałował ją, jakby chciał oddać dziewczynie trochę swojej wiary i siły. Ostatnie dotknięcie ust. Ostatni pocałunek. Ostatnie uczucie magii.
Ta niesamowita więź, która połączyła ich owej nocy była nieskończona. Niewidzialna nić, przez którą przepływało wspaniałe uczucie miłości, nigdy nie zostanie przerwana.
Wiedzieli, że kochają się nad życie. I że już zawsze będą razem.
***
No i jest pierwszy one shot :)
Napisałam go w trzy dni, ponieważ miałam wenę
i pomysł bardzo mi się spodobał.
Oryginalny i ciekawy :D
Nie jest idealny, ale mam nadzieję,
że podoba się wszystkim czytelnikom i zamawiającemu :D
Do następnego ;*
Believe <3
wtorek, 14 lipca 2015
[Leonetta] Never close your eyes
***
- Castillo, Verdas! W tej chwili do mnie! - krzyknął zdenerwowany dyrektor w stronę kłócącej się dwójki. Ich ciągłe sprzeczki zakłócały harmonie i spokój w całej szkole. Mimo nagany i nieodpowiednich zachowań oni wciąż bez żadnych skrupułów nie darzyli siebie sympatią. Nienawidzili się odkąd tylko się poznali. - Możecie mi powiedzieć co wyprawiacie? Uczniowie mają was już serdecznie dosyć! Czy chociaż raz nie potraficie być spokojni? - warknął, poprawiając swoją marynarkę. Spojrzał na nich nie wyrażając żadnych uczuć, a oni rzucili mu przelotne spojrzenie.
- Panie Smith, to on zaczął - odezwała się brązowooka szatynka. - Dziś powiedział do mnie, że jestem zadufaną w sobie egoistką. - dokończyła i zacisnęła zęby ze złości. W jej oczach można było dostrzec nienawiść.
- Bo jesteś - burknął cicho, bawiąc się swoim telefonem. Dziewczyna zerwała się z miejsca i jak najszybciej podbiegła do niego.
- Co powiedziałeś?! - wrzasnęła, trzęsąc jego ciałem, a chłopak odepchnął ją od siebie, popychając na ścianę. Dyrektor przyglądał się tej całej sytuacji z zaciekawieniem. W tej chwili zapomnieli oni zupełnie, że znajdują się w gabinecie człowieka, który w każdym możliwym momencie może wyrzucić ich ze szkoły. Ale pan Juan traktował wszystkich równo i był bardzo miły.
- To co słyszałaś. Zachowujesz się jak rozwydrzony bachor, któremu trzeba zmienić pieluchę - odpowiedział rozwścieczony, przeczesując swoją prawą dłonią włosy. Oboje byli już na tyle zdenerwowani, że mogłoby dojść do rękoczynów.
- Odszczekaj to w tej chwili - syknęła, przybliżając się do niego. Zacisnęła ręce w pięści, a szatyn zaśmiał się. Kiedy zdał sobie sprawę, że naprawdę to zrobi, przytrzymał jej nadgarstki i uśmiechnął się cwaniacko.
- A ty co teraz zrobisz? - spytał i poruszył śmiesznie brwiami. Violetta fuknęła coś pod nosem i próbowała wyrwać się, ale na marne.
- Wiecie co? Tak wam się przyglądam i pomyślałem, że zachowywałem się dokładnie tak samo, kiedy byłem zakochany - Juan w końcu zabrał głos i usiadł wygodnie na swoim fotelu. Para wytrzeszczyła oczy ze zdziwienia, a Leon przełknął głośno ślinę. Nikt nie pomyślał, że zakochali się w sobie i nie chcą się do tego przyznać.
- Panu chyba się coś pomyliło - powiedział osiemnastolatek. - My razem? Zakochani? Choćby była ostatnią osobą na ziemi, nigdy bym się z nią nie umówił. - dokończył, a dziewczyna przybrała smutny wyraz twarzy. Do chłopaka po chwili dotarło co powiedział i chciał już przeprosić, ale nie udało się, bo jej głos mu przerwał.
- Jesteś świnią - szepnęła ze łzami w oczach i wybiegła z pomieszczenia. Szybko wybiegł za nią, ale już jej nie zobaczył.
***
- Mam dla was ważną wiadomość. - oznajmiła podekscytowana nauczycielka w stronę uczniów. - Jak już pewnie wiecie, został zorganizowany konkurs, w którym dana para musi napisać piosenkę o miłości. Zdecydowaliśmy z uczniami, że tymi osobami będą: Leon i Violetta - dopowiedziała, a oni spojrzeli na siebie zdezorientowanym wzrokiem.
- Co? Nigdy nie będę pisać piosenki z tym idiotą, a tym bardziej o miłości - pisnęła i zaczęła wymachiwać rękami na różne strony.
- Violetta, słownictwo - upomniała ją Angie i pogroziła palcem. - Tak zdecydowaliśmy i nikt już nie może tego zmienić - odpowiedziała, uśmiechając się serdecznie. Westchnęła cicho i usiadła na drewnianej konstrukcji.
- Violu, chciałem cię przeprosić za to, co powiedziałem. Wiem, że zachowałem się jak dupek. Proszę zacznijmy od nowa bez żadnych, niepotrzebnych sprzeczek, zgoda? - spytał Leon i wystawił rękę w stronę szatynki. Dziewczyna na początku wahała się, ale po chwili uścisnęła jego delikatną dłoń. Chłopak pod wpływem emocji przytulił ją, a ona odwzajemniła uścisk. - Dziękuję, że mi wybaczyłaś - mruknął i tym rzem oboje ruszyli w stronę domów. Podczas przebytej drogi dużo rozmawiali i dogadywali się jak nigdy dotąd, uścisnęli się na pożegnanie i każdy ruszył w swoją stronę.
tydzień później
Zbudziły go promienie słoneczne, które przedostały się przez szybę do jego królestwa. Niechętnie wstał z wielkiego łoża i powoli zwlókł się do szafy. Wybrał zestaw na dziś, który składał się z jeansowych szortów, białej koszuli w kratę i czarnej bluzy. Wykonał poranne czynności, po czym udał się do szkoły. To właśnie dziś miała odbyć się ostatnia próba z piękną szatynką, o urodzie jak anioł.
Przez ostatnie dni bardzo zbliżyli się do siebie. Kiedy spoglądał w jej oczy, widział to, czego nigdy nie dostrzegał. Widział szczęście i radość, jaką miała w sobie.
Castillo od zawsze mu się podobała, ale nie umiał jej tego wyznać.
- Hej wariacie - przywitała się, całując jego policzek, a on lekko się zarumienił i spuścił głowę.
- Wariat? Skąd to przezwisko? - zapytał oburzony, patrząc na swoje buty. Zachichotała cicho i pociągnęła go do sali śpiewu. Wręczyła szatynowi gitarę i zaczęła grać znaną mu melodię. Po chwili rozbrzmiały pierwsze słowa piosenki Abrazeme y Veras.
No me digas lo que piensas,
Creo que lo se.
Solo mirame un instatnte
Y adivinare...
Que dificil fue querernos y
Dejarnos de queter,
Y al final de este camino,
Encontrarnos otra vez.
En tus ojos no hay secretos,
Yo lo puedo ver.
Siepmre tienes la palabra
Que me hace sentir bien.
Que dificil fue querernos
Y volvernos a querer.
Si el amor es verdadero
Todo puede suceder.
Refren śpiewali patrząc sobie w oczy, w których ukryte było uczucie obydwojga do siebie.
- To było coś pięknego - wzruszyła się Violetta, a w jej oczach pojawiły się łzy. Nie mogła uwierzyć, że słowa, które napisał były takie magiczne. W głębi duszy wiedziała, że szatyn właśnie dla niej napisał kawałek piosenki. Wiedziała, że nie jest mu obojętna, a on jej. Bała się wyznać mu co czuje. Choć zmienił się, nie była w stanie zaufać mu w stu procentach.
- Tak, to coś magicznego, wszystkim na pewno się spodoba - wyznał, posyłając jej zniewalający uśmiech.
- Może pójdziemy coś zjeść? - zaproponowała dziewczyna, a on skinął głową na tak. Uważał, że to dobry pomysł i będzie mógł spędzić z nią więcej czasu.
Po piętnastu minutach znaleźli się w restauracji i zamówili dania.
- Muszę ci coś powiedzieć - oznajmił, pocierając spocone dłonie. Właśnie dzisiaj chciał powiedzieć, że jest dla niego kimś więcej niż tylko zwykłą przyjaciółką. - Violetta, ja... - przerwał im telefon, który należał do dziewczyny.
- Przepraszam, to tata, już późno - spojrzała na zegarek. - Dokończymy tę rozmowę jutro - powiedziała i przytuliła Leona, po czym udała się do swojego domu.
- Przepraszam, to tata, już późno - spojrzała na zegarek. - Dokończymy tę rozmowę jutro - powiedziała i przytuliła Leona, po czym udała się do swojego domu.
Ojciec wypytywał gdzie była tak długo, a ona tylko wzruszyła ramionami i poszła do swojego pokoju. Sumienie nie mogło dać jej spokoju i była ciekawa, co Leon chciał jej powiedzieć. Widziała po jego oczach, że to coś ważnego. Zasnęła, myśląc o nim.
***
- Desecrete wi - dokończyli. Chłopak przysunął się bliżej do Violetty i zaczął zbliżać swoją twarz. Po chwili pocałował ją namiętnie. Tym gestem wyraził swoje wszystkie uczucia do niej. Miłość, bezwartościowość. Usłyszeli wielkie brawa i piski.
- Kocham cię - szepnął jej na ucho, kiedy się od siebie oderwali.
- Ja też cię kocham - mruknęła, łącząc ich usta w jedność.
***
- Kochanie, o czym tak myślisz? - spytał Leon, niosąc dwie szklanki z sokiem. Dziewczyna otrząsnęła się z transu i odwróciła w jego stronę.
- O naszym pierwszym pocałunku - wyznała cicho i złapała jego rękę. - To już trzy miesiące, trzy długie miesiące, a ja z każdą chwilą kocham cię coraz bardziej - dodała i pocałowała go. - Może jakoś wykorzystamy ten czas? - zapytała i zaczęła rozpinać guziki jego czarnej koszuli z lubieżnym uśmiechem na twarzy. Verdas zachwycoy jednocześnie zdziwiony poszedł za nią do swojej sypialni. Kiedy położył się na łóżku, osiemnastolatka zaczęła dotykać opuszkami swoich palców jego wyrzeźbiony tors. Pomrukiwał cicho, a to zachęciło ją do dalszych działań. Jedną ręką zaczeła rozpinać spodnie chłopaka, całując go przy tym z wielką zachłannością. Włożyła rękę pod bokserki chłopaka i szybko je zdjęła. Zaczęła bawić się jego przyjacielem, sprawiając mu tym ogromną przyjemność. Włożyła go do buzi i zaczęła poruszać głową w górę i w dół, a n zaczął nadawać jej szybsze ruchy. Po chwili trysnął jej prosto w usta, a ona oblizała wargi ze smakiem. Tym razem to Verdas przejął inicjatywę i jednym szybkim ruchem zdjął bluzkę oraz stanik dziewczyny. Przygryzł jej sutka, a ona wydała z siebie głośny jęk. Przeszedł do jej skarbu i płynnym ruchem zerwał stringi szatynki. Włoży do środka dwa palce, na co ona wygięła się w łuk. Niezwykle delikatnie dotykał jej miejsca intymnego i całował namiętnie.
- Jesteś gotowa? Na pewno tego chcesz? - zapytał, nakładając prezerwatywę na członka. Wzdrygnęła się lekko i uśmiechnęła szeroko.
- Tak, jestem. Bądź delikatny - szepnęła, a on skinął głową. Kiedy w nią wszedł, wydała z siebie głośny okrzyk, a po jej nogach spłynęła krew. Dziewczyna poczuła ból, który równał się z rozkoszą, współgrali ze sobą idealnie. Kiedy czuła, że jest u kresu, szatyn przyspieszył ruchy, a ona opadła bezwładnie na łóżko. Zaczęła intensywnie oddychać i przytuliła się do zielonookiego.
- Kocham cię - szepnęła, odpływając w głęboki sen.
- Jesteś gotowa? Na pewno tego chcesz? - zapytał, nakładając prezerwatywę na członka. Wzdrygnęła się lekko i uśmiechnęła szeroko.
- Tak, jestem. Bądź delikatny - szepnęła, a on skinął głową. Kiedy w nią wszedł, wydała z siebie głośny okrzyk, a po jej nogach spłynęła krew. Dziewczyna poczuła ból, który równał się z rozkoszą, współgrali ze sobą idealnie. Kiedy czuła, że jest u kresu, szatyn przyspieszył ruchy, a ona opadła bezwładnie na łóżko. Zaczęła intensywnie oddychać i przytuliła się do zielonookiego.
- Kocham cię - szepnęła, odpływając w głęboki sen.
***
- Dlaczego mi nie powiedziałaś? - zapytał Leon, gładząc dłoń swojej ukochanej. Mimo tego, że w duchu powtarzał sobie, iż będzie twardy i postara się nie płakać, w jego szmaragdowych oczach pojawiły się łzy.
- Nie chciałam cię martwić - Szatynka uśmiechnęła się ciepło i mocno wtuliła w tors swojego ukochanego.
- Nie wyobrażam sobie przyszłości bez ciebie - szepnął załamany, mocniej ją do siebie przyciskając. - Nie chcę żyć, kiedy cię nie będzie - oznajmił, zaciskając ręce w pięści. - Obiecaj, że nie odejdziesz - Chłopak zacisnął usta w cienką linię, próbując powstrzymać łzy, które pragnęły wydostać się z jego pięknych oczu.
- Nie odejdę - Głos Violetty również zaczął się łamać. Myśl, że będzie musiała zostawić swojego była jedną z najgorszych, jaka pojawiła się w jej głowie.
- Pamiętasz, jak mówiłaś mi że nie wolno się poddawać? - zapytał, a ona tylko skinęła głową. Żadne słowa ie były w stanie przejść przez jej gardło. Jedynie te, w których mogła wyrazić swoje uczucia wobec Leona. - Nie poddawaj się, kochanie - szepnął czule, próbując w jakikolwiek sposób wmówić sobie, że ten sen się skończy. - Walcz, dla mnie.
- Już za późno... - szepnęła bezsilnie i przełknęła głośno ślinę.
- Nie jest za późno, rozumiesz? - szepnął przerażony, patrząc w jej pełne bólu oczy. - Nigdy nie jest za późno... - szepnął, czując jak ręka jego ukochanej puszcza jego dłoń, zwisając bezsilnie ze szpitalnego łóżka.
- Kocham cię, skarbie. Jesteś dla mnie najważniejszy - powiedziała, uśmiechając się najpiękniej jak potrafiła, mimo bezsilności. Jej blade ciało mówiło, że nie wytrzyma już dłużej, a wciąż kochająca dusza chciała walczyć do końca.
- Ja ciebie też kocham, najmocniej na świecie - Leon ponownie chwycił jej dłoń i mocno ścisnął, chcąc dodać jakiejkolwiek otuchy. Oboje płakali, czując ból w sercach, które biły w tym samym rytmie od zawsze.
- Nie poddawaj się... - błagał, widząc, jak jego ukochana zamyka oczy. - Nie rób tego. Walcz. Nie zostawiaj mnie, proszę... - szeptał bezsilnie, powoli przestając wierzyć w cuda. - Jesteś dla mnie wszystkim - Jego głos łamał się, a poliki były czerwone od nieograniczonej ilości łez.
- Leon.. - Z ust Violetty wydobyło się jego imię i z oczu dziewczyny spłynęły łzy. - Przepraszam - wyszeptała, a on mocno przytulił się do jej słabego ciała.
- Kochanie, nie rób tego. Nie odchodź, proszę! - krzyknął i poczuł jak jej serce z każdą sekundą zaczyna wybijać coraz słabszy rytm, lecz nadal bije tylko dla niego.
- Kocham cię, obiecaj, że będziesz szczęśliwy - powiedziała, kładąc dłoń na jego głowie i zaczęła go delikatnie głaskać. Szatyn zerwał się z miejsca i popatrzył na dziewczynę. Bez zastanowienia wbił się w wargi Violetty, ssąc je z ogromną miłością i nadzieją uleczenia. Szatynka oddała pocałunek, nie chcąc go nigdy przerywać. Za każdym razem, gdy był przy niej, jej serce zaczynało bić szybciej, w tym momencie było tak samo. Mimo słabości, jaką czuła, uśmiechnęła się. Trwali w pocałunku ocalenia, który i tak nie wiele zdziałał.
- Będę cię kochał zawsze - szepnął Leon i ostatni raz spojrzał na wychodzone ciało swojej jedynej miłości. Uśmiechnął się przez łzy, gładząc jej policzek.
- Obiecaj, że nigdy o mnie nie zapomnisz - To były jej ostatnie słowa. Serce, które jeszcze kilka sekund temu biło w wyjątkowym rytmie, zatrzymało się, pozwalając jej zapaść w głęboki, niekończący się sen.
***
Dlaczego się poddałaś? - zapytał w myślach, nie mogąc pogodzić się ze śmiercią swojej ukochanej. Silny wiatr rozwiewał jego kasztanowe włosy i poruszał koronami wysokich, kwitnących drzew.
Szatyn utkwił swój pusty, beznamiętny wzrok w jeziorze, z którym miał tysiąc wspaniałych wspomnień.
Poczuł silne ukłucie w sercu i sam nie wiedział, jakie uczucie włada jego ciałem; gniew, czy smutek.
W oku Leona zakręciła się łza tęsknoty i bezsilności, jakiej jeszcze nigdy nie czuł.
- Nigdy nie myślałem, że mnie opuścisz - stwierdził cicho, patrząc w niebo. Chwycił do ręki kamień i cisnął nim w błękitną taflę wody, zostawiając na niej ślad.
Popatrzył przed siebie i oparł rękę o zgięte kolano. Słońce powoli chowało się za horyzontem, dodając niebu magicznych barw. Strach przed cierpieniem powrócił z podwojoną siłą. Leon nie chciał myśleć przyszłości bez osoby, za którą mógłby oddać życie. W jego głowie zebrało się tysiąc myśli, które były już jedynie wspomnieniami.
Ze szmaragdowych oczu Leona wydostały się łzy, które mieniły się w blasku zachodzącego słońca.
- Chcę, żebyś była przy mnie - szepnął i w tej chwili zapragnął dołączyć do swojej ukochanej.
- Nie smuć się, jestem z tobą - Zdawało mu się, że usłyszał głos Violetty.
Rozejrzał się dookoła z nadzieją, że to naprawdę ona, lecz po chwili przetarł oczy i ponownie wlepił wzrok w taflę bezkresnej wody jeziora.
Wstał, zaciskając ręce w pięści.
Słońce schowało się za horyzontem, odchodząc wraz z nadzieją obudzenia się ze strasznego snu.
I wtedy zrozumiał, że miał wszystko, czego potrzebował do szczęścia. Miał miłość, której nie posiada każdy człowiek. Miłość, która nigdy się nie skończy.
- Nie ważne, co się stanie, moje serce i tak zawsze będzie biło w rytmie twojego imienia - obiecał, zamykając oczy.
Maggie i Believe ;*
***
Witajcie na naszym blogu, będziemy tutaj pisać One Shoty.
Zachęcamy was do zamawiania i mamy nadzieję, że z chęcią będziecie czytać! :)
Maggie i Believe ;*
Subskrybuj:
Posty (Atom)